Sunday, March 11, 2012

Estonia

Ciekawa rzecz mnie spotkała - dostałam na e-mail informację o tym, że ktoś skomentował mój wpis na blogu. Wpis z 2005 roku, na blogu, który już dawno zlikwidowałam - jakimś cudem tylko ocalał ten jeden wpis. Kopiuję go więc tutaj (z pewnymi edytorskimi zmianami). Swoją drogą, takie sytuacje zawsze zwracają moją uwagę na to, jak wiele śladów zostawiamy po sobie w sieci, nawet o tym nie wiedząc. Ja pisałam różne blogi od początku mojej przygody z internetem, czyli pewnie już z dziesięć lat z górą. Nie wspominając już o kontach na różnych serwisach, portalach społecznościowych, w sklepach internetowych itd. Trochę mnie to niepokoi... Ale to tak na marginesie.

Estonia jest przepiękna, jakkolwiek banalnie to brzmi. Jest przepiękna, pełna przeciwieństw i zdecydowanie nie zasługuje na obojętność, z jaką traktują ją Polacy. Ze wszystkich trzech państw bałtyckich to Estonia jest tym, które najbardziej różni się od Polski. Chociażby dlatego warto ją odwiedzić.
Nie można nie zauważyć kontrastów, które składają się na naturę małego kraju. Rosyjski słyszy się na każdym kroku, trudno jednak znaleźć Estończyka z młodszego pokolenia, który nie znałby angielskiego. W Tallinie zaczepił mnie jakiś Fin: „Do you speak English?” – i jego pytanie wydało mi się naiwne i głupie. Tu się go nie zadaje, tu się zaczyna rozmowę po angielsku bez zbędnych wstępów, a Estończycy po prostu odpowiadają.
Niesamowicie kontrastują ze sobą bloki z płyty z czasów okupacji radzieckiej i drewniane domki skandynawskie. Te pierwsze wraz ze snującymi się wszędzie rosyjskimi „dziadami” przypominają o przeszłości. Te drugie wraz z zaskakującą estońską gościnnością (zaskakującą, bo to jednak przecież zimna Północ) to droga, jaką państwo obrało na przyszłość. Turystyka, języki, komputeryzacja i ścisła współpraca ze Skandynawią – Estonia ma szansę szybko dorównać swoim sąsiadom znad Zatoki Fińskiej i stać się popularnym celem wyjazdów Zachodnioeuropejczyków, którzy, swoją drogą, odkryli ją szybciej niż my.
Kto wątpi w gościnność i uprzejmość Estończyków, ma szansę się miło zaskoczyć. Ja sama, przyzwyczajona do gburowatości i powszechnej obojętności na Łotwie, przeżyłam pierwszy poważny szok, kiedy czekałam na dworcu w Tartu na dwoje przyjaciół, którzy mieli się tam ze mną spotkać. Autobus przyjechał za szybko, było ciemno i zimno, telefon nie chciał współpracować. Podeszłam do samochodu, w którym siedziała jakaś kobieta czekając, jak się okazało, na autobus z Tallina, którym miał przyjechać jej mąż. Chciałam się dowiedzieć, która godzina. Kobieta zaprosiła mnie do środka, żebym się ogrzała. Gdy pojawił się jej mąż, a moi znajomi wciąż nie nadchodzili, oboje zastanawiali się, jak mi pomóc. Na szczęście wkrótce zjawili się moi przyjaciele. Jak na przedstawicielkę podobno chłodnego i zamkniętego w sobie narodu, ta kobieta zachowała się brawurowo, zapraszając do auta zupełnie obcą osobę. Wy byście tak zrobili?
Jeszcze nie przekonani? Kolejny przykład – gdy wysiadłam z autobusu relacji Tartu-Tallin, i chciałam dostać się do historycznego centrum miasta, kobieta poproszona przeze mnie o wskazanie drogi zaprowadziła mnie na przystanek tramwajowy, dokładnie opisała, gdzie mam wysiąść i podarowała mi bilet komunikacji miejskiej. Dodam, że najwyraźniej na kogoś/na coś czekała, gdy ją zaczepiłam – stała z walizką przy jednym ze stanowisk autobusowych na dworcu. Wystarczy?
Jeśli chodzi o nowoczesność małego państwa, wystarczy chyba napisać, że to Estończycy stworzyli program do rozmów internetowych Skype, poza tym Estonia w tym roku wprowadziła możliwość głosowania w wyborach przez Internet. Mało? A co wy na telewizję w tramwajach? Albo na automaty do rozmieniania pieniędzy? Albo na autobusy międzymiejskie, w których można postawić sobie laptopa na stoliku i podłączyć go do prądu?
Jeśli mowa o autobusach, dodatkowy plus dostają ode mnie hostessy, które, proponując coś do picia, uprzejmie się nachylają i patrzą rozmówcy w oczy. Nie jak polskie kelnerki, które stoją nad tobą z notesem i wymierzonym weń długopisem jak policjant wypisujący mandat.
 

ZWIEDZANIE
* Tallin
Poznałam Tallin w dość osobliwy sposób. Gdy wysiadałam z autobusu z Tartu, było już ciemno. Czułam się specyficznie po trzech godzinach snu, byłam głodna i przede wszystkim miałam przed sobą perspektywę błądzenia po zupełnie obcym mieście w pojedynkę, z pozornie drogim aparatem w ręku.
Powiem krótko: było pięknie. Ciemność mi nie przeszkadzała, bo budynki oświetlone reflektorami i granatowe niebo były atrakcyjniejsze niż szarość, jaka panowała za dnia. Musiałam się trochę nagimnastykować, by zrobić ładne zdjęcie. Myślę, iż aparacik nie wybaczy mi tego, że w celu otrzymania nieporuszonej fotki przy długim naświetlaniu stawiałam go na schodach, ławkach, murach, tego, że lądował w śniegu, a raz nawet na płotku z obiektywem niebezpiecznie wystawionym w przepaść.
Zaczęłam od Grubej Małgorzaty. Nazwa trafna; ta wieża strażnicza faktycznie jest gruba i niska. Potem kierowałam się na zachód (Gruba Małgorzata znajduje się na wschodnim krańcu starego miasta). Obejrzałam sobie kamieniczki zwane Trzema Siostrami, bliźniaczki ryskich Trzech Braci. Następnie kolejny potworny kościół w moim katalogu potwornych kościołów :-) (nazwany imieniem jakiegoś tamtejszego świętego, niestety nie pamiętam, ale na pewno sobie przypomnę i napiszę). Swoją drogą, kościoły luterańskie w Rydze i Tallinie są doprawdy interesujące. W moim katalogu potworów są cztery, dwa w Rydze (św. Piotra i Doms) i dwa w Tallinie (wspomniany wyżej i św. Mikołaja). Domyślam się, że w czasach reformacji nietrudno było, mając w mieście takie kościoły, „przekonać” mieszkańców do bogobojnego życia. Kościoły górowały nad dwu-trzypiętrowymi kamieniczkami, wzbudzając, jak podejrzewam, konkretny lęk. We mnie w każdym razie wzbudzają. Za duże są dla mnie. Kościoły tallińskie różnią się od ryskich kolorem: większość z nich jest biała.
Podobnie jak Ryga, Tallin był miastem kupieckim i pamiątką po tym są budynki gildii handlowych, fantastycznie odrestaurowane. Ciągną się one po drodze którą obrałam – od wschodniego końca starówki do Góry Katedralnej. Mamy tu więc, podobnie jak w Rydze, budynek Bractwa Czarnogłowych, Wielką Gildię, Ratusz. Na placu przy Ratuszu zaczęły się targi przedświąteczne, budki są ozdobione lampkami, a ich przetrząsanie w poszukiwaniu oryginalnych prezentów umila średniowieczna muzyka.
Tallin ma przewagę nad Rygą w tym sensie, że zachował fragmenty imponujących murów obronnych, naszpikowanych wieżami z bajkowymi czerwonymi stożkowymi dachami. Błąkając się wzdłuż nich, można natrafić na średniowieczne uliczki poukrywane gdzieś w bramach kamienic, często o szerokości 3-4 metrów. Wzdłuż jednej z nich na murze umieszczono oryginalne średniowieczne kamienne płyty.
Dalej na zachód od placu ratuszowego znajduje się Kościół św. Mikołaja, sąsiadujący ze wstrząsającą pamiątką z czasów końca II wojny światowej.
Idąc wzdłuż nieco zdewastowanego ogrodzenia z siatki, zauważyłam zupełnie niespodziewanie, że znajdują się za nim kamienne fundamenty jakichś najwyraźniej bardzo starych budynków, sięgające wysokością poziomowi ulicy. Myślałam, że są to jakieś wykopaliska archeologiczne, dopóki nie przeczytałam informacji na tablicy powieszonej na ogrodzeniu. Okazało się, że to specyficzny pomnik ofiar – materialnych i niematerialnych – bombardowania, które przeprowadzili Rosjanie w roku 1944 i w którym zostało zniszczone 53% zabudowy miasta...
Za Kościołem św. Mikołaja skręcamy w prawo i wspinamy się po wąskich, krętych kamiennych schodkach na Górę Katedralną. Znajduje się tu Sobór Aleksandra Newskiego, imponująca cerkiew o ciekawej kolorystyce i charakterystycznie zakończonych wieżyczkach (kopuły). Zajrzałam do środka – trwała msza. Posiedziałam trochę, podziwiając okazałość wnętrza. Naprzeciwko Soboru zobaczyć można Zamek Estoński o zaskakującym różowym kolorze (jaśniejszym niż na zdjęciu). Na prawo od Zamku znajduje się uliczka, która prowadzi do Katedry, kolejnego białego kościoła luterańskiego (o, właśnie, mamy trzeciego tallińskiego potwora!) Katedra mnie zaskoczyła... brakiem drzwi z przodu. Nie wiem, którędy się do niej wchodzi, bo nie miałam możliwości przyjrzeć się jej dokładnie.
Góra Katedralna otoczona jest murami, z których można podziwiać przepyszną panoramę miasta. Tak, jak od wschodu Gruba Małgorzata, od zachodu starówkę zamyka i ochrania Długi Herman. Tu właśnie kończy się moja wycieczka.

No comments: